czwartek, 7 października 2010

Jeszcze słów kilka o błog. Janie z Torunia


I tak trwało to starodawne nabożeństwo do błog. .Jana przez kilka wieków aż do pojawienia się nieszczęsnej reformacji luterskiej. W ten czas albowiem innowiercy przepędziwszy z klasztoru zakonników, najhaniebniej miejsce to święte znieważyli: dom on Boży, kościół św. Jakóba w oborę miejską zamienili (więcej niż pogańskim sposobem bydła tam napędziwszy)jeden z luterskich niedowiarków, kowal jakiś, odjął żelazne kraty z po nad grobu bł. Jana ku swemu pożytkowi je obracając. Teraz i kości Święte z otwartego grobu wyjęto i bardzo je zbezczeszczono: powiadają, iż zuchwałe Żaki czyli uczniowie miejscy, których po wypędzeniu zakonników w tym tu klasztorze umieszczono, po całym kościele niemi się ciskali i większy jeszcze despekt im wyrządzali.
Przy czem taki cud się stał, jako mówią, że owe kości, choć je nieraz wyjmowali i rozrzucali, zawsze napowrót pospołu w swoim dawnym grobie się znajdowały, ku wielkiemu podziwieniu samychże nawet innowierców, którzy je teraz ze zemsty wraz z całym otwartym grobem ziemią i gruzem zasypali. Wprzód jednak niż to uczynili, pisarz jakiś biskupi ze Starogrodu. nazwiskiem Gorczyca z Lubawy, obmył je ze czcią i znowu do onej trumienki ze złocistymi gwiazdami położył. A widząc, że były niezupełne, w skutek częstego po kościeIe rzucania, innych podobnych kości dobrał i do nich przyłożył, tak że później trudno ich było rozpoznać i odłączyć. W taki to sposób ów sławny grób błogo .Jana w Chełmnie w zupełne już prawic popadł zapomnienie.

I trwało to spustoszenie przez kilkadziesiąt lat, aż dopiero Piotr Kostka został chełmińskim biskupem w roku 1574. Gorliwy ten pasterz odebrał najprzód innowiercom kościół św. Jakóba, a oczyściwszy go z owej szpetności dawniejszej oddał napowrót Ojcom Franciszkanom, żeby w nim jak przedtem odprawiali nabożeństwo. Ponieważ jednak ci Ojcowie z Polski przyszli, a nie jako pierwotni zakonnicy ze Saksonii, nic też o błogo Janie z Torunia nie słyszeli, ba nawet o grobie jego przez dłuższy czas, gdzie by się znajdował, nie wiedzieli. Z czego zaraz duch zły chciał skorzystać, myśląc, ze na poniewierkę błogo Jana wyda i katolickie nabożeństwo do Świętych Pańskich zohydzi. Pobudził więc ku temu niektórych niedowiarków, zresztą nieznanych, którzy udając pobożnych zamorczyków do Chełmna przyszli i tam głośno wszędzie opowiadali, że im się ten błogosławiony Jan Franciszkanin gdy jechali na morzu z wielką jasnością objawił i z niebezpieczeństwa ich wyratował, rozkazując, ażeby grób jego w Chełmnie u fary, nad którym jest kamień z jego napisem, odwiedzili. Prosili wtedy mieszczan chełmińskich, ażeby im ten grób bl. Jana 11 fary pokazali. Czego  mieszczanie oczywiście nie wiedzieli, bo nigdy u fary grobu Jana błogosławionego nie było. .Ale owi zamorczycy mówili: Jednak musi być prawda, bo się nam pokazał; chodźmy i szukajmy. A wiedzieli ci oszukańcy już poprzednio, że u fary rzeczywiście jakiś Jan Monnich, ale kupiec, był pochowany i że miał na grobowym kamieniu taki napis; do tego więc kamienia poszli i mówili. że to jest ten Jan Franciszkanin. Stało się to oszukaństwo roku Pańskiego 1610, kiedy proboszczem u fary był baczny i godny kapłan Jan Panecius, archiprezbiter chełmiński ten zaraz od początku tym baśniom nic wierzył, ale wiele z pospólstwa uwierzyło.
Pan Bóg jednak złe niedowiarków zamysł na chwałę swoją i tego sługi swego świętego obrócił. Albowiem teraz dopiero 00. Franciszkanie, fałszywymi  baśniami pobudzeni, pytać się  zaczęli od katolików starszych w latach, aniżeli była ona nowa luterska wiara, gdzie by się znajdował grób tego Jana. Od których gdy zostali jednogłośnie pouczeni: że tylko w ich kościele u św. Jakóba może być: poszli i szukali na pokazanym miejscu, gdzie nad cyborium obraz tego Świętego jeszcze był namalowany, a i wonność jakąś przedziwną wiele osób tam czuło. Kopali wtedy i znaleźli ów grób pod nowym pawimentem kościelnym, a pod gruzem i rumowiskiem kawałki trumienki j z gwiazdami złocistymi, a pod niemi pomieszane kości, - i wielce się ucieszyli z takiego odkrycia kości świętych Janowych Ojcowie Franciszkanie i wszyscy wierni, nie mogąc jednak dojść tego dokumentnie, czy są prawdziwe, a nie raczej przez pomyłkę albo złość ludzką podłożone, zostawili je tymczasowo na osobności według życzenia biskupiego i dekretów soboru Trydenckiego, ażeby je Pan Bóg cudami raczył potwierdzić.

W roku 1627 pobożny król Zygmunt III bawiąc właśnie w obozie pod Tczewem na wojnie przeciwko Szwedom, wielce się też wypytywał i o Janie błogosławionym z Torunia; a chcąc mieć pewność, gdzie leży, rozkazał, ażeby ów grób u fary w Chełmnie, który to pokazywali jakoby z objawienia owi niedowiarkowie w roku 1610, został urzędowo pod szukany, co też niebawem uskutecznił władzą biskupa ówczesnego Jakóba Zadzika często wspominany Fryderyk Szembek, jezuita., który grób ów kazał w obecności wielu świadków otworzyć dnia 29 września tegoż roku 1627, ku wielkiej radości wszystkich znalazł w nim, nie zakonnika Franciszkanina z koroną wystrzyżoną, ale Niemca jakiegoś kudłatego, owego kupca Jana Monnich; przez co oszukaństwo tych niedowiarków zupełnie jawnie było wykazane.
Tak więc oo. Franciszkanie mając teraz pewność, że u nich znajduje się grób błogo .Jana z Torunia, usilnie się starali, ażeby też tego Patrona świętego, jak to dawniej bywało, znowu publicznie uczcić mogli. Ku czemu bardzo się także skłaniał biskup ówczesny Jakób Zadzik. Nie mógł atoli zaraz wydać dekretu, ażeby sam tę rzecz dla pewnych okoliczności wprzód na miejscu dobrze zbadał i świadków przesłuchał; w czym zaś różne potrzeby Rzeczypospolitej, w których brał udział, wciąż mu były przeszkodą. Aż dopiero biskup Jan Lipski, który i cześć św. Jutty i św. Doroty już był odnowił, sprawą tą się zajął. Na żądanie wprzód Alexandra Jerzego Dorpowskiego i Jana Szmaka, kanoników chełmińskich i oficjałów generalnych obydwóch swoich diecezji, a potem na usilne nalegania Melchiora Wejhera, wojewody chełmińskiego i Mikołaja synowca jego, wojewodzica chełmińskiego, o to gorąco proszących, niemniej i od zakonnego stanu Puszczony kilkakrotnie przez Franciszka Madalińskiego kustosza chełmińskiego i Adryana Bratkowicza, św. teologii doktora, przybył biskup Lipski do Chełmna w roku 1638. Najprzód dnia 28 października badał różnych świadków, którzy wszyscy pod przysięgą zeznali, jako dawniej tenże Jan z Torunia bardzo był czczony, mianowicie tu w Chełmnie, gdzie do grobu jego liczne pielgrzymki się odbywały; także i o wielu cudach zeznali świadkowie. Dnia następnego czynił biskup pilną naradę z prałatami swoimi i teologami względem tej sprawy. Poczem będąc o prawdzie dostatecznie przekonany, tegoż dnia 29 października kazał dekret wygotować tej treści: że od tego czasu znowu jest wolno owego świątobliwego Jana z Torunia nazywać błogosławionym czyli świętym i cześć mu oddawać nietylko prywatnie, ale publicznie po wszystkich kościołach obydwóch diecezji chełmińskiej i poznańskiej, obrazy jego malować, wota za- wieszać, świece zapalać i t. d., zupełnie jak to już od przeszłego roku wolno było czcić św. Juttę i św. Dorotę . Tylko kości tegoż błogo Jana znalezione niedawno nie mógł pozwolić biskup wystawić ku publicznemu uczczeniu, albowiem były wtedy jeszcze wątpliwe, chyba by w przyszłości Pan Bóg łaskawie cudami je stwierdził.
W następną Niedzielę, 23 po Świątkach, dnia 30 października postanowiono odbyć uroczyste odnowienie zapomnianej czci błog. Jana, i to najprzód w Chełmnie przy jego grobie u Ojców Franciszkanów. Obraz nowego Patrona był zawczasu na ten akt kosztem biskupim sprawiony, olejowymi farbami udatnie namalowany, dokoła ślubnymi znakami czyli wotami i klejnotami drogimi przyozdobiony; błogo Jan trzymał jak zwykle gorejącą pochodnię w ręku. Po prawej stronie obrazu stał napis łaciński, ofiarowany nowemu swojemu Świętemu od miasta Chełmna:
D. Joanni Thorun Minoritae
Praesulis Optimi Joannis Lipski
Pietate in honoribus restaurandis Redivivo
S.P.Q.C.
Suo Tutelari  antiquo gratulatur.
Co oznacza po polsku: BIog. Janowi z Torunia, Minorycie czci pobożnej, przez Najmiłościwszego arcypasterza Jana Lipskiego na nowo wskrzeszonej jako swojemu starodawnemu Patronowi  rada i całe mieszczaństwo chełmińskie  winszują. Drugi napis Drugi napis po lewej stronic dał sam biskup:
D. Joanni Pruteno, Ordiuis Minorum,
Antiquos Honores a perfidis prophanatos
pie restituens
Joannes Lipski Culmensis et Pomesaniae Antistes
  Ejus patrocinio se suasque oves Pastor induignus
supplex commendat.
W polskim języku znaczy to: Błog. Janowi z Prus, zakonu Braci Mniejszych, Jan Lipski, chełmiński i poznański biskup, starodawną pobożną chwałę, przez niewiernych zbezczeszczoną, na nowo przywracając, siebie i owieczki swoje ku obronie poleca, niegodny pasterz.
Ludu wiernego bardzo wielkie mnóstwo zgromadziło się na tę nieznaną dotąd uroczystość; także i szlachta i duchowieństwo licznie było zastąpione. Sam biskup brał udział w uroczystości: odprawił najprzód Mszę świętą, a następnie wysłuchał kazania, w którym kaznodzieja wyłożył ludowi wszystko, co się tyczyło nowego tego nabożeństwa. Przy końcu wyszedł ze zakrystii, poprzedzony liczną assystencyą duchowieństwa, wspomniany już Alexander Jerzy Dorpowski, oficjał i kanonik chełmiński, w kapie ubrany, który z rozkazu biskupiego wśród przepisanych obrządków zdjął zasłonę z obrazu i ludowi na uczczenie go przedstawił. Warte zapewne wspomnienia, że biskup Lipski w dekrecie swoim część starodawną wznawiającym na pierwszym miejscu polecił opiece błog. Jana nieszczęśliwe jeszcze wtedy miasto Chełmno, prosząc, ażeby za jego przyczyną odjęte zostało od miasta owe zasłużone podobno przekleństwo ,Boże, i ta przemoc szatańskiego niedowiarstwa, które je aż do niepoznania zeszpeciło . Czy i po innych kościołach w diecezji odprawiali podobne nabożeństwa na cześć wznowioną błog. .Jana, nie ma wiadomości; tyle jednak pewno, ze u 00. Franciszkanów w Chełmnie i nadal ono trwało. I tak wiadomo jest z pewnego źródła, że ci Ojcowie utrzymywali w swoim kościele osobny ołtarz poświęcony błog. Janowi. Niemniej i uroczystość osobną mieli, przez którą co rok pamiątkę tego św. Patrona pobożnie obchodzili; przypadało to święto w dzień następny po św. Szymonie i Judzie: w solennej wotywie, którą Ojcowie odprawiali do błog. Jana, chełmińscy mieszczanie licznie brali udział, także i rada miejska zawsze na nią przybywała.

środa, 6 października 2010

Kult bł. Jana z Torunia w diecezji Chełmińskiej ( do reformacji)

Po śmierci wsławił Pan Bóg błog. Jana wielu cudami dla których kości jego święte z pierwszego grobu wydobyto, w trumienkę gwiazdami zlocistemi przyozdobioną włożono i na innym miejscu z większą daleko uczciwością pochowano. Drugi ten grób był u góry otwarty i miasto kamiennego lub ceglanego
nakrycia kratę żelazną mający; znajdował się zaraz podle ołtarza wielkiego pod cyborium. Potem kości świętych przynależnem uszanowaniu błogosławiony Jan jeszcze bardziej zasłynął jako święty. Do jego grobu coraz więcej przybywali wierni w różnych potrzebach, których też P. Bóg nie raz dziwnie pocieszył. Najbardziej jednak przybywali do Chełmna rybacy i żeglarze z wody, którym ten Święty jako zeznawali, wielkie cuda świadczył.
Często bowiem gdy wśród ciemności nocy i burzy w niebezpieczeństwie się znajdowali, i tego świętego wezwali, cudownie bywali wyratowani. Nieraz nawet on Święty pokazał się im na morzu ze światłem wielkim, a tak do portu znowu przypłynęli.
Ta też była przyczyna, dla czego św. Jana malowali odtąd z gorejącą pochodnią w ręku. Co widząc biskupi oni dawniejsi chełmińscy wraz z duchowieństwem swoim wcale się tej czci pobożnej nie sprzeciwili; lecz owszem zbadawszy wszystko dokładnie, błog .Jana nawet w liczbie św. Patronów pruskich policzyli (co wtedy było jeszcze wolno biskupom). '" Chełmży w kościele swoim katedralnym wystawili Mu obraz osobny, pod którym dali napis:
Religiosus Fater Johannes Lobedaw
de Thorun Ordinis Minorum
Vita Miraculis et Doctrina refulsit
co znaczy po polsku: Zakonny brat Jan Lobedaw, z Torunia, zakonu Braci Mniejszych, życiem, cudami i nauką jaśniał.
Który to obraz, ile razy tego była potrzeba, zawsze odnawiać rozkazywali biskupi. Także i po innych kościołach istniały obrazy błog. Jana. Chełmnie w Kościele św. Jakóba u oo. Franciszkanów znajdował się jego obraz zaraz przy otwartym grobie wymalowany nad cyborium.

poniedziałek, 4 października 2010

Jeszcze o błogosławionym Janie z Torunia

Z racji przypominania że 9 października obchodzimy rocznicę narodzin dla Nieba bł. Jana przypominam nieco zarys jego dziejów. Osobiście mam nadzieje udać się z pielgrzymką w ten dzień do jego grobu (a także grobu I naszego biskupa). Co jeśli dobry Bóg da stanie się.
-------------------------------------------------

Jan , nazywany zwykle Łobdowczyk urodził się w Toruniu z rodziców uczciwych, którzy go dobrze w bojaźni Pańskiej i pobożności wychwali. Kiedy już podrósł, powiadają, ze razu pewnego przechadzał się nad Wisłą i pilnie na wodę mimo płynącą się zapatrywał: za szczególnym tchnieniem łaski Boskiej poznał wtedy znikomość świata, który podobnie przemija jak woda, opuścił rodziców i wszystko co posiadał i wstąpił do klasztoru Franciszkanów w Toruniu. Później udał się do tegoż klasztoru w Chełmnie gdzie żyjąc według reguły św. przyświecał wszystkim wielkimi cnotami, niemniej i nauką głęboką i kazaniami częstymi wielu do zbawienia dopomagał. Przez dłuższy czas był spowiednikiem św. Jutty, żyjącej jako pustelnica w lasach przy Chełmży.

Mimo zwyczajnych tych zajęć O. Jan wiele czasu trawił na bogomyślności, do coraz większej pokory i miłości się zapalając. Najchętniej lubił o tym rozmyślać, jako się Pan Bóg z miłości dla naszego zbawienia tak bardzo poniżył, że się nawet małym dziecięciem narodził i piersiami macierzyńskimi, zupełnie jako i inne dzieci, rady fobie dać nie mogąc, chciał być karmiony ów Pan, który wszelkie stworzenie żyjące karmi.
Także i Matki jego Maryi Panny godność niewypowiedzianą z macierzyństwa takiego czule podziwiał, gorąco ją zawsze prosząc by mu te dwie cnoty pokory i miłości uprosiła.
I musiało być Bogu bardzo przyjemne .Janowe to nabożeństwo, ponieważ po kilka kroć ukazywał mu się Pan Jezus w postaci małego dzieciątka trzymany na ręce Matki Najświętszej. Przy czym Jan błogosławiony i tej jeszcze łaski stał się godzien. że Matka Najświętsza mile z nim rozmawiała, a mały Pan Jezus nie raz się kwilił zupełnie jak małe dziecię. Kiedy zakonnicy przez drzwi celi Janowej rozmowy takie jakby z niewiastą pierwszy raz usłyszeli, bardzo się temu dziwili, co by to być mogło,
ale jeszcze nic złego nie przypuszczali, wielką Janową Świętobliwość dobrze znając. Gdy to jednak potem częściej bywało. a raz nawet płakanie jakby małego dziecięcia wyraźnie słyszeli, przed jego
celą czatując, źle o nim rozumieć poczęli. Kołatali wtedy mocno we drzwi, aby ich wpuścił; a gdy O. Jan wcale nie otwierał, gwałtem drzwi sobie rozwarli i do celi weszli. Ale tu jakżeż się wszyscy zadziwili, kiedy u niego niczego nie znaleźli, tylko wielki jakby wizerunek Ukrzyżowanego Zbawiciela, na którym tak miękkie było ciało, jako u żywego (człowieka). Zapytany teraz Jan od starszych, aby szczerze powiedział pod posłuszeństwem, co by to było, zeznał z pokorą: że mu się Chrystus Pan w postaci małego dziecięcia ukazał z Matką swoją Najświętszą, która go na ręku piastowała. Raz rzewnie płaczącego widząc Pana Jezusa ,Matka Najświętsza, spytała "Dlaczego by tak płakał? On jej odpowiedział że wiara i nabożeństwo katolickie, tak zacnie w Prusipch kwitnąc, podeptane i poniszczone bardzo być miało od nieprzyjaciół Kościoła z wielką szkodą dusz ludzkich, nad których zatratą bolejąc Pan Jezus tak płakał. Przy takich nadzwyczajnych łaskach Bożych błogosławiony Jan w pychę bynajmniej nie popadając, ale przeciwnie w chrześcijańskiej pokorze coraz bardziej ćwicząc się, pracował koło zbawienia dusz ludzkich z przedziwnym skutkiem. Na koniec umarł pełen zasług dnia 9 października roku 1264 w onemże mieście Chełmnie i pochowany jest wspólnym grobie przy innych zmarłych współbraciach. w kościele św. Jakóba który mieli dawniej Franciszkanie.
(Fankidejski Jakub "Obrazy cudowne i miejsca w dzisiejszej dyecezyji chełmińskiej")

poniedziałek, 13 września 2010

Prawo i Sprawiedliwość...czyli o Mistrzu.

Gdy w wyszukiwarkę google wpisze się ,,kat toruń" to wyskakują tylko szkoły nauki jazdy. Szkoda. Brak jest wielu pociesznych informacji o tej jakże ciekawej profesji. Dlatego polecam bardzo ciekawy, acz nieco długi tekst który tu PT Czytelnikom przedstawiam:


,,O katach, hyclach i oprawcach w dawnym Toruniu"

Stanislaw Walęga w: Rocznik Toruński 10 (1975)


Toruń - podobnie jak inne miasta polskie posiadające "prawo miecza" - miał w dawnych wiekach własnego kata, zwanego "magister justitiae", czyli "mistrzem sprawiedliwości" , który jednak uchodził za "człowieka bezecnego" i "nikczemnego". Było to o tyle dziwne i zastanawiające, że według ustaw niemieckich i polskich urząd kata nie miał podpadać pod "osławę" i "bezecność", i nie miał być w obrzydzeniu, a on sam liczony był niejako do rzemieślników jako urzędnik sądowy "nad złoczyńcą
sprawiedliwość skutkiem okazujący" . Pomimo to jednak w opinii publicznej w Polsce na kacie ciążyła ta sama plama i zmaza co na jego pomocnikach i pachołkach. zwanych oprawcami, hyclami , butlami. rakarzami, szargarzami, łupieżami, a w gwarze ludowej "drzykami". Ponieważ wykonywali oni wszystkie hańbiące wyroki śmierci, a także pełnili w mieście funkcje hyclowskie i czyścicielskie oraz wywozili nieczystości, uchodzili z dawien dawna za ludzi "nieczystych" i "bezecnych", z którymi nie mógł się zadawać żaden szanujący się mieszczanin i rzemieślnik bez ujmy na honorze. Odnoszono się do nich z tą samą pogardą co do Cyganów, włóczęgów, porubnic, gamratek, rufianów i komediantów. Ustawy niemieckie i polskie dlatego wyjęły katów spod "osławy" i "bezecności", ponieważ nie wykonywali oni osobiście tych rodzajów kary śmierci, które uchodziły za hańbiące, jak wieszanie, wplatanie w koło, łamanie kołem, ćwiartowanie, palenie żywcem na stosie, topienie, wbijanie na pal i darcie pasów, wyręczając się swymi pomocnikami - podkacimi, oprawcami i hyclami, spełniającymi właściwe funkcje katowskie. Kat wykonywał osobiście tylko karę śmierci przez ścięcie głowy skazańca mieczem lub toporem, gdyż kara ta nie uchodziła za hańbiącą . Do ścięcia głowy skazańca używał "multana", czyli specjalnego miecza katowskiego o szerokim, obosiecznym brzeszczocie, szerszego przy ostrzu niż przy rękojeści. Nie torturował też sam w śledztwie delikwentów, lecz kierował jedynie "fołdrowaniem", dyrygując oprawcami i hyclami i udzielając im rozkazów, rad i poleceń. Oprawcy też dokonywali tzw. "obszelmowania", to jest kaleczenia - stosownie do wyroku sądowego -przestępców przez obcięcie im ręki, wyrwanie nozdrzy, języka lub odcięcie ucha . Pomimo to urząd katowski był w Polsce - podobnie jak w innych krajach - w największej ohydzie i powszechnej pogardzie, o czym świadczy przysłowie z XVII w., podane przez Rysińskiego w zbiorze Przypowieści polskich z roku 1619: "Kat - ostatni urząd", jak również fakt, że kata zwano wówczas "z starego zwyczaju... m a ł o d o b r y m". Toteż kat musiał mieszkać w zupełnej izolacji od ludzi w specjalnej baszcie, zwanej Basztą Katowską lub Basztą Mistrzowską, jako że wówczas tylko do kata zwracano się przez "mistrzu". Oburzano się zresztą na ten tytuł nadawany katu: "Słowo mistrz kata nigdy nie znaczy lubo i kat mistrz jest w swoim rzemieśle" .
Pogarda dla urzędu katowskiego i dla hyclów, oprawców przyjmowała w dawnym Toruniu wprost groteskowe formy. Nikt w Toruniu nie ważył się usiąść z katem przy jednym stole, a na ulicy wszyscy go omijali i unikali jego wzroku. Jeżeli ktoś w Toruniu poczęstował kata piwem, gorzałką lub winem, ten - wypróżniwszy szklanicę lub kufel - wsuwał je pod pachę i zabierał na własność; gdyż takie było jego prawo, że nikt po nim - jako człowieku "nieczystym" i bezecnym - nie mógł używać tego samego naczynia. Kiedy - w okresie przed przyjęciem przez toruńczyków reformacji Lutra - kat raz w roku był dopuszczony do spowiedzi u 0.0. dominikanów w Toruniu, wsuwali dominikanie mały ołtarzyk do kącika przeznaczonego dla "biednych grzeszników" i pokutników, i przytrzymywali habit obu rękoma,
aby kat ich nie dotknął. Kat - jako człowiek "nieczysty" i bezecny - nie mógł sobie w sklepie z pieczywem sam wybierać swego chleba i dlatego piekarze w Toruniu odkładali na bok pieczywo przeznaczone dla kata i dla oprawców, kładąc je odwrotną stroną, to jest spodem, do góry. Zwyczaj ten panował również we Francji i do dziś jeszcze ludzi we Francji zdejmuje przerażenie na widok chleba, położonego odwrotną stroną na stole.
Na co dzień kat nosił kurtkę z pąsowego sukna i takiż płaszcz, podkreślając tym strojem swą odrębność od reszty mieszczan . Dla odróżnienia się od innych obywateli Torunia musiał nosić
na rękawie kawałki sukna zielonego, czerwonego i białego. Na egzekucję ubierał się zawsze czerwono, kuso, z niemiecka. "Kat przyjeżdża w czerwieni..." - głosiła piosenka ludowa. Mógł występować zawsze wspaniale odziany, bo był na ogół człowiekiem bogatym. Jako bardzo ważny urzędnik miejski był wynagradzany sowicie, bo oprócz stałej płacy tygodniowej miał niezgorsze dochody uboczne i "obrywki". Za wykonanie każdego wyroku otrzymywał 15 złotych, za zagrzebanie ciała straceńca w ziemi 3 złote. Po za tym przypadała mu odzież skazańca, którą ,spieniężał. Jeżeli kat ścinał głowę złoczyńcy z pospolitego gminu, czynił to na słomie, jeżeli kara ta miała spotkać szlachcica, podścielał mu jakąś droższą lub tańszą materię, np. "gdańską kołderkę". Zarówno jednak za zużytkowany snop słomy, jak i materię, przedstawiał tam, gdzie należało, odpowiedni rachunek. Każda czynność urzędowa kata, nawet obwieszczenie wyroku, była osobno taksowana i opłacana. Nie tylko spieniężał odzież skazańca, ale za drogie pieniądze sprzedawał stryczki szubieniczne i obcięte członki oraz genitalia wisielców, które zabobonni ludzie drogo wykupywali jako talizmany szczęścia i powodzenia. Kaci pełnili też funkcje asenizacyjne w miastach oraz leczyli ludzi, a jeden z ich medykamentów "psie sadło", jest do dziś dnia przez hyclów i rakarzy stosowany jako rzekomo nie- zawodny środek przeciw gruźlicy.
Pomimo że zawód kata był dość intratny, brak było kandydatów do tego "rzemiosła", a to dlatego, że zawód kata i oprawcy otoczony był powszechną pogardą i podpadał pod "bezecność". Wystarczyło podać katu rękę, by człowiek uchodził za pozbawionego czci. W ogóle na kacie i oprawcach ciążyło piętno ludzi "nieczystych" tak dalece, że nawet delikwent męczony przez nich na torturach, choć okazał się niewinny i odzyskał wolność, był u swych współobywateli w pogardzie dlatego, że znajdował się w rękach ludzi nieczystych. Toteż częste było życzenie skazanych na śmierć kobiet, aby "żaden oprawca nie położył na nich ręki przy wykonywaniu kary śmierci" - jak o to między innymi prosiła radę toruńską skazana na śmierć Katarzyna AIbrechtówna w swej przedśmiertnej petycji z dnia 8 maja 1739 r. Pewien wrocławianin podróżujący po Polsce, któremu ukradziono w jednym z małych miasteczek 500 dukatów, zgodził się - z braku kata w tym miasteczku - zastąpić go przy wykonaniu wyroku śmierci na pochwyconym i osądzonym na śmierć złodzieju. Powiesił go własnoręcznie na szubienicy, ale przez to okrył się taką hańbą, że umarł ze wstydu i rozpaczy.
Ponieważ Polacy prawie nigdy nie podejmowali się wykonywania zawodu kata lub oprawcy, więc w Polsce przeważnie katami i hyclami byli Niemcy. Często ułaskawiano zbrodniarza, jeśli się podjął zawodu kata lub oprawcy, hycla. Niejednokrotnie miewał też kat podkacich, oprawców i hyclów wyproszonych od stryczka, gdy brakło kandydatów do tego ponurego "rzemiosła".
Jeśli zbrodniarka zgodziła się wyjść za mąż za kata, mógł on ją I ocalić od śmierci. Był to dla niego często jedyny sposób zdobycia żony. A jednak w pieśni ludowej "Krakowianka, król i kat". która niewątpliwie przyszła do Polski z Zachodu, dziewczyną krakowska woli śmierć niż perspektywę zostania żoną kata. Czyż trzeba bardziej przekonywającego przykładu, w jak wielkiej ohydzie i pogardzie znajdował się wówczas w Polsce zawód kata i oprawcy.
Kaci mieli w Polsce swój cech i każdy z nich musiał odbyć lata nauki, czyli terminować na kata . Nie wiadomo. skąd się wzięła, do dziś pokutująca w przekonaniu ogółu, legenda. że w Bieczu na Pogórzu Karpackim miała istnieć akademia katowska? Może stąd, że kat miał tam sporo roboty, gdyż w okolicy
grasowali zbójnicy i beskidnicy i "sąd kreski" w Muszynie skazywał masami pochwyconych przez harników zbójników na śmierć. W jednym tylko roku 1614 stracono w Bieczu aż 120 opryszków i zbójów, czyli mniej więcej co trzy dni przypadała tam egzekucja. Ale katów - jak wykazują księgi miejskie - nie było w Bieczu wielu. Był tam bowiem tylko jeden mistrz sprawiedliwości, czyli kat i kilku oprawców, a więc podobnie jak w innych miastach posiadających prawo miecza. Wiadomo bo- wiem, że w każdym większym mieście kat był zawsze jeden, natomiast oprawców bywało więcej. Stąd nawet poszło staropolskie przysłowie, że "dwa kaciw jednym miasteczku się nie pożywią". Ponieważ dowiedzione już jest, że w Bieczu żadnej szkoły ani akademii katowskiej nie było, więc również nieprawdą jest twierdzenie niektórych polskich historyków prawa, że każdy kat polski wyzwalał się w Bieczu, choć niewątpliwie nic brakło by mu tam dobrej praktyki katowskiej. Co się tyczy Torunia, Gdańska i Elbląga - to miasta te zatrudniały u siebie z reguły katów Niemców, przeszkolonych w szkołach katowskich w Rzeszy Niemieckiej. Obowiązkiem kata było ściąć mieczem katowskim, multanem, zręcznie i od jednego zamachu głowę skazańca podług wszelkich prawideł sztuki katowskiej. Kat miał multan ukryty pod pąsowym płaszczem katowskim i dopiero po zawiązaniu oczu delikwentowi, jednym wstrząśnięciem ramion" zrzucał płaszcz i po chwili ucięta głowa skazańca leżała na ziemi. W Toruniu egzekucje skazańców odbywały się dawniej pod pręgierzem przy Rynku Staromiejskim. W późniejszych czasach odbywały się na łące na przedmieściu Mokre. Słynny osiemnastowieczny kronikarz i pamiętnikarz toruński, ławnik sądowy, Dawid Alfons Brauer, w swej kronice, zwanej "Manuscriptum Brauerianum", opisuje makabryczny wypadek, jak olbrzymi pies - korzystając z nieuwagi oprawców - porwał świeżo odciętą głowę delikwenta - ściętego na łące mokrzańskiej i zdążył z nią uciec.Kat nieumiejętny, który źle ścinał, podlegał karze chłosty.
Kaci często "spędzali na czarowanie placu niesprawność ręki swojej, gdy pod miecz wskazanego niegładko ścięli. Lecz im ta ekskuzja przed mądrymi magistratami nie uchodziła, od których pospolicie za niesprawną egzekucją bierali po 100 batogów". Dlatego dawano często katu zarękę, że gdyby nawet dokładnie powinności swojej nie dopełnił, jednak odpowiedzialny za to nie będzie.
Osoby skazane w Toruniu na śmierć haniebną przez powieszenie wieszał podkaci, czyli oprawca, hycel za miastem na szubienicy, znajdującej się na wzgórzu koło Bielan zwanym Wiesiołkami. Kandydat na wisielca nazywał się w dawnej polszczyźnie "katukopa". Jeden taki "katukopa" uniknął podobno w ostatniej chwili w iście cudowny sposób stryczka i przeszedł do legendy toruńskiej jako obwieś, który ocalił miasto Toruń od zajęcia go przez Szwedów w lutym 1629, w czasie toczącej się wówczas w Prusach Królewskich wojny polsko-szwedzkiej. W Toruniu został w tym czasie schwytany dezerter szwedzki, niejaki Szwedke, który odważył się okraść w haniebny sposób jednego z poważnych mieszczan toruńskich. Sąd miejski w Toruniu skazał go za to na karę śmierci przez powieszenie. W dniu egzekucji - w lutym 1629 r. - niemal cały Toruń wyległ na Wiesiołki, by być świadkiem tego niecodziennego widowiska. Kiedy duchowny protestancki dał już skazańcowi ostatnią pociechę i załatwiono ostatnie formalności przepisane prawem, przystawiono do szubienicy drabinę i złodziej wszedł na jej szczeble, by ponieść zasłużoną karę. Właśnie chciał mu oprawca założyć pętlę na szyję, gdy wtem przyszło skazańcowi na myśl, by rzucić ostatnie pożegnalne spojrzenie na okolicę. Naraz zelektryzował wszystkich obecnych straszliwy krzyk obwiesia: - Szwedzi! Szwedzi! Zaraz też wyjaśnił "katukopa" Szwedke stojącym pod szubienicą rajcom i ławnikom toruńskim, że widzi wysuwające się zza wzgórza i sunące w stronę Mokrego oddziały rajfarii szwedzkiej, pragnące widocznie zaskoczyć nagłym atakiem miasto Toruń. Słowa skazańca wywołały szalony popłoch wśród zebranej pod szubienicą gawiedzi. Wszyscy na łeb, na szyję popędzili w kierunku zbawczych murów miasta. O złodzieju i egzekucji nie było czasu myśleć. Zresztą oprawca i ceklarze czmychnęli najpierwsi. Szwedke, który - jako dezerter szwedzki - nie spodziewał się nic dobrego od Szwedów, popędził także - w ślad za uciekającymi - w stronę Torunia. Zaledwie uciekający mieli czas dopaść bram miasta i szczelnie je pozamykać i zabarykadować, a już rulszył do ataku na miasto generał szwedzki Wrangel z 8 tysiącami wyborowych wojsk szwedzkich. Jednak mieszczanie toruńscy odparli wszystkie jego szturmy, zmuszając go do zaniechania myśli opanowania Torunia i do wycofania się przed nadciągającą polską odsieczą. Skazaniec Szwedke za to, że z drabiny szubienicznej dostrzegł grożące niebezpieczeństwo i zawczasu zaalarmował swym krzykiem toruńczyków, został ułaskawiony.
Było zwyczajem praktykowanym we wszystkich sądach danej Polski wymuszać na winowajcy przyznanie się do winy. Kiedy przestępca nie chciał się przyznać do tego, co mu w śledztwie dowiedziono, to "choć go zaprzeczenie inkwizycjom nie uwalniało od śmierci, jeżeli te były dokładne, przecież go w takowym razie brano na tortury, których żaden kryminalista uniknąć nie mógł, chyba się sam dobrowolnie przyznał do tego występku, który mu zadawano". Tortury, czyli wywoływanie bólu fizycznego w celu uzyskania od oskarżonego zeznań w postępowaniu sądowym, znano już i stosowano w prawie rzymskim. Do Polski wszystkie rodzaje tortur przyszły wraz z prawami miejskimi z Saksonii. Zwano je w Polsce zrazu "fołdrowaniem", później także "mękami", "pytkami" i "spytkami". Stąd pochodzą wyrażenia "brać na spytki" i "pleść jak na mękach". W języku prawniczym zwane był tortury "konfesatami". W Toruniu "tortornia" albo "męczarnia", czyli izba tortur, znajdowała się w ratuszu staromiejskim na parterze tuż koło sali sądowej . W jednej ze ścian katowni, zwanej przez lud "męczarnią" lub "męczennicą", był osadzony - na wysokości pół- trzecia łokcia od ziemi gruby hak żelazny z kółkiem, a w drugiej ścianie taki sam hak również z kółkiem na wysokości jednego łokcia od pawimentu, czyli od podłogi. Na środku "tortorni" stawiano niski stołek, na którym kat sadowił więźnia, po czym wiązał mu w tył ręce jednym powrozem, drugim powrozem wiązał mu razem nogi, a końce powroza przywiązywał do niższego kółka umocowanego w ścianie. Przez powróz u rąk przekładał kat inny postronek, długi i smagły, i dobrze łojem - dla lekkiego pomykania się - wysmarowany. Kat - przewlekłszy ten postronek przez wyższe kółko u drugiego haka umocowanego w ścianie - okręcał sobie jego koniec raz i drugi około ręki, aby się mu w ciągnieniu nie wymknął. Przyrządziwszy tak więźnia i stanąwszy tuż przy nim z boku wyprostowywał postronek, lekko go do siebie przyciągając, tak, aby ani kółko, ani postronek nie zwisały, lecz były właściwie naprężone. Na boku przy ścianie naprzeciw więźnia stawiano stołki i stolik, na którym znajdowały się przybory do pisania, kałamarz, pióro i papier. Za stolikiem tym zasiadał wójt, czyli przewodniczący sądu ławniczego, z jednym lub dwoma ławnikami, a z boku stolika zajmował miejsce pisarz miejski. Gdy już wszystko instygator - odpowiednik dzisiejszego oskarżyciela publicznego,prokuratora - prosił sąd o skazanie więźnia na tortury. ponieważ nie chce się dobrowolnie przyznać do popełnionego przestęp- stwa. Wtedy wójt zaczynał badać więźnia co do jego personaliów, jakiej był kondycji i wiary, gdzie się urodził i czym się zajmował od młodości aż do czasu swego uwięzienia. Po zapisaniu przez pisarza zeznań więźnia, wójt przystępował do właściwej rzeczy, o którą mu chodziło i perswadował łagodnie więźniowi - nazywając go po imieniu - by się przyznał do zarzuconej mu winy i nie dał się męczyć, gdyż sąd ma zbyt wielkie dowody przeciw niemu, a zatem zapieranie się nic mu nie pomoże, bo czy się przyzna, czy też nie, od śmierci się nie wykręci. Natomiast - w razie przyznania się - sąd może go ukarać łagodniejszą śmiercią albo w razie skruchy i gdyby się okazało, że uczynił to z głupoty, z cudzej namowy lub z nieostrożności - nawet życie darować. W razie, gdy te łagodne perswazje nie odnosiły skutku, zaklinał wójt więźnia na wszystkie świętości religijne i zbawienie duszy, by się przyznał do winy i nie skazywał duszy przez zaciętość ciała na wieczne męki za zatajenie grzechu śmiertelnego. Dopiero, kiedy i te egzorty nie skruszyły więźnia, mówił wójt do instygatora: Panie instygatorze, mów mistrzowi, niech sobie postąpi według prawa. Wtedy instygator wołał na kata: Mistrzu, postąp sobie według prawa!
Kat, nim przystąpił do zadawania mąk, pytał się jeszcze po trzykroć: Mości panowie zastolni i przedstolni, jeśli z wolą, czy nie z wolą?
Instygator odpowiadał mu za każdym razem: Z wolą!
Wtedy kat pociągał silnie za powróz, którego koniec trzymał w ręku. "Wtenczas ręce więźnia poczęły się wyłamywać z stawów ramion, podnosić się w górę tyłem głowy, i stanęły z nią w równej wysokości, pozy tura zaś więźnia, podając się wyższą częścią ciała za sznurem, pośladkiem znajdowała się na stoliku; nogi zaś wyciągnione i do haka przywiązane, wisiały jak na powietrzu"  . Jeżeli więzień "był miękkiego przyrodzenia, prosił było przygotowane, o pofolgowanie i otrzymawszy przyznawał się do tego, o co był obwiniony, powiadał także inne ekcesa, w życiu swoim popełnione, gdyż oprócz występku sprawę czyniącego nie zaniedbywano nigdy egzaminować z całego życia. Po takim wyznaniu już nie był więcej dręczony". "Lecz - jeśli się do niczego nie chciał przyznać albo też inne występki powiadał, a ten, o który chodziło, taił, trzymany w pozy turze pierwszego traktu, czyli pociągnienia, znowu z poprzedzającymi instygatora i kata rozkazami i pytaniami był mocniej pociągniony. Do drugiego traktu kat przybierał swego czeladnika hycla; obaj tedy, co mieli siły, ciągnęli za sznur". Wskutek tego ich ciągnienia więzień wyciągał się jak struna, ręce jego wykręcały się tyłem i stawały w prostej linii z ciałem nad głową, a w piersiach delikwenta robił się dół głęboki, w który tłoczyła się głowa. "Cały człowiek wisiał na powietrzu, nie dotykając się już nic stolika. Wszystkie żebra, kości, junktury w nim niemal widać było, że mógłby je porachować; do tortur albowiem rozbierano do naga delikwentów obojej płci, same tylko miejsca wstydliwe jakim chuściskiem obwinąwszy. Jeżeli się trafiło, że więzień w samej rzeczy umarł na torturach, wszystko się natychmiast skończyło, pochowano zmarłego, a sprawa przepadła".Za drugim dopiero traktem, czyli ciągnieniem, jeśli więzień był w uporze zatwardziały, stosowano wobec niego różne przemyślne a bardzo bolesne rodzaje tortur. O kolejności i gradacji tortur, stosowanych w katowni toruńskiej w XVIII w., poucza nas "Opis różnych stopni tortury", przedłożony radzie miejskiej w Toruniu przez ówczesnego kata Scota i odczytany na posiedzeniu rady toruńskiej w dniu 12 czerwca 1750 r. 48 Z opisu tego wynika, że w Toruniu stosowano w tym czasie pięć stopni tortur. O sposobie ich stosowania złożył kat Scot radzie toruńskiejnastępującą relację:
"Co się tyczy tortury, to rzecz ma się następująco: Pierwszy stopień stanowią kluby do śrubowania kciuków, które można do trzech razy śrubować bez szkody; gdyby się je jednak po raz czwarty lub piąty śrubowało, to wtedy muszą popękać kostki kciuków. Drugi stopień stanowią »buty hiszpań- skie«. Tymi można również tylko trzy razy kontynuować śrubowanie; gdyby się je zaśrubowywało po raz czwarty lub piąty, to wtedy muszą potrzaskać piszczele u nóg. Trzecim stopniem jest trakt albo »szpikowany zając«; trzy razy można pociągnąć nie wyrządzając szkody; gdyby jednak ciągnąć po raz czwarty, to muszą wyskoczyć jabłka z barków i również kręgosłup zostanie. nadwerężony. Czwarty stopień stanowi »skrzypiec hiszpański«; gdy się go owinie wokół ramienia i ciągnie się trzy lub cztery razy tam i z powrotem, to piecze aż do kości, co powoduje wielkie boleści. Piąty stopień stanowi kropienie gorącą siarką. Siarka jest rozpryskiwana na piersi i pod pachy, co jest niemal nie do zniesienia".

Tortury te były - mimo swej okropności - znacznym złagodzeniem dawnych, bardziej okrutnych »konfesat«. Zeznania złożone w czasie tortur nie były uznawane za ważne, lecz dopiero te zeznania, które obwiniony złożył do protokołu po skończeniu tortury przez kata i które powtórzył następnie w dwa lub trzy dni później przed należycie obsadzonym sądem. Takie rzekomo dobrowolne, a w rzeczywistości wymuszone torturami, zeznania oskarżonego, potwierdzające zeznania zło- żone uprzednio w czasie tortur oraz po ich skończeniu lub prze- rwaniu - nazywano w Toruniu "urgichtą".
Na torturach wolno było męczyć inkwizyta tylko godzinę, ale można je było trzy razy na dzień powtarzać. Skończywszy pierwsze tortury z wynikiem pomyślnym lub niepomyślnym "kat więźnia spuszczał z tortur i zdejmował mu z nóg buty hiszpańskie, jeżeli do nich przyszło", po czym sadowił więźnia "na stołku tak, jak przed torturami; wziąwszy potem ręce powykręcane odkręcał nazad z nowym bólem; potem - złożywszy je na krzyż przed piersi więźnia - kolanem między łopatki tłocząc i rozmaicie wiercąc, nabijał i naprowadzał w stawy, co było boleśniejsze od samej tortury; ubrał potem więźnia w suknie i zaprowadził do aresztu, z którego do katuszy był przyprowadzony.
Takie tortury na twardych więźniach lub niejednostajnych w wyznaniu winy były powtarzane do trzeciego razu, odpoczynkiem kilkodniowym dla wzmocnienia sił przeplatanego, za którym dopiero następował dekret śmierci lub uwolnienia, podług okoliczności". "Jeżeli po trzech torturach wytrzymanych wracał się do zapierania, oglądali się sędziowie na okoliczności dowodów i inkwizycje świadków; jeżeli te były mocne, winowajcę śmiercią karano, nie zważając na jego zaprzeczenia, zaciętości umysłu i cierpliwości ciała przypisane. Jeżeli dowody i inkwizycje były słabe, jeżeli się więzień nie przyznał na torturach, albo, przyznawszy się na jednych i drugich, a na trzecich zaparł, uwolniono go z wolnym popieraniem kary na stronie, za której instancją był męczony; jeżeli nie było żadnych dowodów tylko podobieństwo, a więzień na pierw przyznał się i więcej przyznania swego nie odwołał, był stracony. Jeżeli podobieństwa były mocne, a winowajca tortury wy- trzymał bez przyznania się statecznie, uwolniony zostawał"; lecz i strona oskarżająca "była wolna od kary za udręczenie winowajcy z przyczyny mocnych... do prawdy podobieństw".
Niewinnie męczonemu na torturach obowiązany był przeciwnik płacić nawiązkę, czyli wynagrodzenie pieniężne za ból i cierpienie. W Toruniu - podobnie jak w miastach niemieckich - zabezpieczano w ten sposób delatora, czyli stronę oskarżającą, przed zemstą niewinnie torturowanego, że delikwenta zmuszano przed wyjściem z więzienia na wolność do złożenia tzw. "urphedy" , czyli przysięgi zaręczającej, iż nie będzie mścił się na delatorze, sędziach i kacie za krzywdę, areszt i tortury. Szlachcic w ogóle nie mógł być poddanym torturom. Toteż tortur nie stosował nigdy żaden sąd szlachecki. Jeżeli trybunał ziemski albo sąd grodzki skazał kogoś na tortury, przeprowadzenie tortur powierzano zawsze urzędowi miejskiemu. Żydzi bywali poddawani torturom, przy czym kaci golili im na sam przód włosy wszędzie, gdziekolwiek te ozdoby i zasłony natura ludziom dała. To samo czynili kaci - wielcy zabobonnicy - z czarownicami i czarownikami przed poddaniem ich torturom, "powiadając, iż w włosy diabeł się kryje i nie dopuszcza czarownicy lub czarownikowi wyznania i że ukryty w włosach za niego lub za nią cierpi". "Golili też złodziei twardych do przyznania" . Choć męczony okazał się niewinnym, był jednak już w pogardzie u ogółu, że się w ręku "nieczystych" znajdował. W czasie torturowania delikwenta w ratuszowej izbie tortur szych, drugich lub trzecich torturach w Toruniu znajdowali się: "Sch6ppenmeister", czyli przewodniczący sądu wójtowsko-ławniczego, instygator miejski, pisarz sądowy i ławnicy. Przewodniczący ławy sądowej stawiał torturowanemu delikwentowi zapytania, przy czym kat i jego oprawcy, hycle i szargarze, dokładali już starań, aby upartemu milczkowi rozwiązać język. W załącznikach do protokołów rady miejskiej w Toruniu, która była instancją odwoławczą od wyroków sądów ławniczych, mamy dochowane - "Fragstucke", czyli tak zwane z łacińska "interrogatoria", to znaczy "pytki" lub "spytki", czyli zapytania stawiane w czasie tortur "inkwizytowi", męczonemu w katowni toruńskiej. Wiele z nich jest zredagowanych w języku polskim, gdy badany w "śledztwie" był Polakiem. A trzeba to, niestety, stwierdzić ze smutkiem, że większość "egzaminowanych" i "próbowanych" torturami więźniów w Toruniu nosiła polskie nazwiska.
Z sierpnia 1740 r. dochówały się w aktach toruńskich "interrogatoria" z pytaniami stawianymi przez sąd niejakiemu W ojciechowi Rzeszotarskiemu, "rodem z Polski", oskarżonemu o zamordowanie swego szwagra. Pytania te - zredagowane w nieporadnej polszczyźnie - przytaczamy tu jako ciekawostkę sądową z uwagi na ich stylizację i formę. Brzmią one, jak następuje:
 ,,1. W oyciechu, przyznaiesz się, żeś przeciwko szwagrowi
twemu Józefowi nienawiść w sercu twoim miał?
 2. Woyciechu, przyznaiesz się, żeś tegoż szwagra swego na drodze wolnej do
Kowalewa idąc obuchem siekiery z sobą mającej w głowę tak
uderzył, że aż na ziemię upadł?
 3. Woyciechu, przyznaiesz się, żeś onegoż, gdy znowu z ziemi wstawać chciał, obuchem tejże
siekiery powtórnie w głowę tak uderzył, iż na miejscu został i więcej się nie ruszył?
 4. Woyciechu, przyznaiesz, się, żeś pozabiciu ciało jego ku wodzie na trawę zawlekł i tamże go leżą-
cego zostawił?". W uzasadnieniu wyroku śmierci na Wojciecha Rzeszotarskiego, wydanego przez sąd toruński w dniu B sierpnia 1740 r., czytamy: "Skoro Wojciech Rzeszotarski, rodem z Polski, w swej »urgichcie« dobrowolnie oświadczył i przyznał się, że on przeciw swemu szwagrowi Józefowi żywił nienawiść, że tegoż szwagra swego na drodze wolnej do Kowalewa idąc obuchem siekiery w głowę tak uderzył, że aż na ziemię upadł..., przez co on grubo zgrzeszył przeciwko Bogu i swoim bliźnim, przeto ma on z powodu tej - przez siebie popełnionej - zbrodni, dla dobrze zasłużonej kary, innym zaś dla odrazy i przykładu, mieczem przez kata z życia do śmierci być przewiedzionym".
Z maja 1739 r. mamy dochowane w aktach toruńskich pytania zadawane przez sąd dzieciobójczyni Katarzynie Albrecht, rodem z Golubia. Inkwizytka musiała być Niemką, gdyż "interrogatoria" zredagowane są w języku niemieckim. A oto ich brzmienie w dosłownym przekładzie na język polski: ,,1. Katarzyno, przyznajesz się, żeś o swej brzemienności przez cały czas nikomu nic nie mówiła?
 2. Przyznajesz się, żeś potajemnie i bez żadnej pomocy porodziła zdrowe i normalne dziecko
 3. Przyznajesz się, że gdy ono płakało, zatykałaś mu ręką nos i usta tak długo, aż się udusiło?"
Ponieważ Katarzyna Albrecht w "urgichcie" przyznała się do zarzucanego jej dzieciobójstwa, sąd skazał ją w dniu 6 maja 1739 r. na karę śmierci przez ścięcie mieczem. Ciekawa jest ostatnia, przedśmiertna prośba skazanej, przedłożona radzie miejskiej w Toruniu na piśmie w dniu 2 maja 1739 r. W petycji tej skazana Katarzyna Albrecht prosiła, by:
 1. żadni oprawcy nie mogli położyć na niej ręki przy wykonywaniu na niej kary śmierci;
2. by po spełnieniu kary mogła jej matka zatroszczyć się o jej pogrzeb i by ciało jej oddane było do szpitala;
3. zostawiała do rozstrzygnięcia radzie, czy jej matka ma zamówić tragarzy i kupić trumnę, czy też publiczność.
petycja ta jest o tyle ciekawa, że widać z niej, jaką pogardę i wstręt żywiono do "katów" i "oprawców" jako ludzi "nieczystych" i bezecnych. Prócz kary przez ścięcie mieczem kat wykonywał własnoręcznie łamanie kołem. Przy paleniu żywcem skazańców kat jedynie podpalał stos. Wszystkie inne rodzaje śmierci z wyroku wykonywał oprawca, czyli hycel, pod okiem kata. On też był "wieszatielem" i wieszał na szubienicy skazanych obwiesiów, co uchodziło za śmierć haniebną. Mniejsze miasteczka, które nie miały "prawa miecza" lub nie mogły zdobyć się na utrzymywanie własnych katów i oprawców, zwracały się w razie potrzeby do rad miejskich większych miast z prośbą o wypożyczenie kata. W aktach toruńskich, zwłaszcza w protokołach rady miejskiej w Toruniu, mamy częste wzmianki o takich prośbach mniejszych miast lub grodów o wypożyczenie "ministra justitiae", czyli kata. W fascykule, zawierającym listy deputowanych toruńskich do rady miejskiej w Toruniu, znajduje się list niejakiego J. Dziewanowskiego do sekretarza toruńskiego Efraima Oloffa, datowany z Golubia 9 sierpnia 1757 r., z prośbą o wypożyczenie kata do Golubia, który cytuje w całości z uwagi na jego zagadkową treść: "Monsieur Oloff. Już rozumiem uwiadomieni WPanowie zostajecie de captivis; trzeba nam najpierw oporządzić Zydka spiega, który był największym sekretarzem Wężyka. Za czym upraszam Wpana, abyś wyrobił u Magistratu pozwolenie Ministra Justitiae do Golubia Miasta P. CT. W." Rzeczą historyków byłoby zbadać, kim był ów tajemniczy Wężyk, którego sekretarza, owego Zydka szpiega, chciał "oporządzić" Dziewanowski z pomocą kata toruńskiego?
Po takich mniejszych miastach i wsiach, kiedy do nich został kat na inkwizycję sprowadzony, "męczono więźnia w lada domu lub stodole, ciągnąc go na drabinie położonego i do szczebla pierwszego i drugiego przywiązanego, położywszy pod niego deseczkę, aby się ręce o szczeble nie zawadzały". Gdy nie było kata na miejscu, oskarżyciele w mniejszych miastach musieli sprowadzać kata dla torturowania czy egzekucji oskarżonego na swój koszt. Jeżeli tego oskarżyciel nie dopełnił, wypuszczano skazanego, aby sąd nie łożył kosztów na sprowadzenie kata z innego miasta. Zdarzało się także, że kata wyznaczonego do wykonania wyroku zabijano, aby spowodować odwleczenie terminu egzekucji, a w międzyczasie uwolnić skazańca. Z tego powodu stało się zwyczajem, że kiedy brano kata na egzekucję, dawano dwóch ludzi w zakład bezpieczeństwa i asekurowano osobę kata
należytą strażą aż do spełnienia przez niego wyroku, na który zresztą kat musiał wyrazić swą zgodę. Wyrok sądu musiał być bowiem przedłożony katu do aprobaty i zdarzało się nieraz, że kaci byli litościwsi od sędziów i protestowali przeciw ważności wyroku, przez co niejednego niewinnego uratowali, zwłaszcza przy wyrokach magistrackich po małych miastach . Toteż sądy miejskie starały się zawsze tak uzasadnić wyrok, by nie podlegał on już żadnej wątpliwości. Dlatego opierały go na "urgichcie", czyli rzekomo dobrowolnym przyznaniu się inkwizyta, złożonym już po przebytych torturach i powtórzonym ponownie w dwa lub trzy dni później. Tortur nie wolno było stosować wobec niektórych osób, na przykład do małoletnich, obłąkanych i niedorozwiniętych, głuchoniemych, starców, ludzi schorzałych, kobiet ciężarnych, szlachty oraz ludzi znamienitych stanem i urodzeniem. Toteż w takich wypadkach ograniczano się jedynie do zagrożenia inkwizytowi torturami, czyli do tak zwanej "terrycji" (territio), a więc "zastraszania". Rozróżniano dwa rodzaje "terrycji", mianowicie "terrycję werbalną" (territio verbalis), czyli "zastraszanie słowne" i "terrycję realną" (territio reaZis) , czyli "zastraszanie rzeczowe". Przy terrycji werbalnej posługiwano się dla zastraszenia badanego w śledztwie samymi tylko słowami. W tym celu prowadzono inkwizyta do izby tortur, czyli "męczarni" i oddawano go pozornie w ręce kata, który mu pokazywał narzędzia tortur i w naj okropniejszy sposób opisywał bóle, jakie mu nimi zaraz wywoła. Jednak nie wolno było się katu tknąć delikwenta, który oczywiście, ani się nie domyślał, jaką z nim grano komedię i przeżywał to wszystko całkiem na serio. Jeżeli terrycja werbalna nie odniosła skutku i nie skłoniła obwinionego do przyznania się do zarzucanej mu winy, wtedy stosowano wobec niego drugi, wyższy stopień terrycji, tak zwaną terrycję realną. Polegała ona na tym, że rozbierano oskarżonego, a kat nakładał mu narzędzia tortur udając, że zamierza go torturować. Czynił to jednak tylko dla nastraszenia nieświadomego sprawy delikwenta i wydobycia od niego zeznań, nie wyrządzając mu przy tym żadnego bólu. W razie, gdy i to nie pomagało, kat przerywał "zastraszanie", a przesłuchujący groźnie oświadczali, że jeszcze tym razem inkwizytowi ujdzie to na sucho, ale jeśli się nie przyzna w tym czasie, jaki mu dają do namysłu, to kat weźmie się wtedy do prawdziwych tortur.
Rada miejska w Toruniu - ulegając ogólnoeuropejskiemu dążeniu do złagodzenia tortur - uchwaliła na swym posiedzeniu w dniu 9 listopada 1740 r. przepisy, "jak przeprowadzać terrycję werbalną i realną", które ponowiła w dwa lata później w memoriale skierowanym do sędziów i katów w dniu 27 maja 1742 r.
"Z terrycją werbalną i realną" - czytamy tam - "ma się postępować w przyszłości w następujący sposób: Jeżeli inkwizyt przeczy wszystkiemu, o co jest w szczególności zapytywany, mają czcigodni panowie egzaminatorzy mówić mu, że powinien oddać cześć Bogu i wykazać posłuszeństwo należne władzy, a także przez wyznanie prawdy uniknąć, aby kat - który powinien stać w izbie tortur przyoknie i powinien mu być wskazanym palcem - miał otrzymać rozkaz wzięcia go na ostrzejsze spytki, gdyż potem nie będzie już przywiedziony przed panów egzaminatorów. Gdyby inkwizyt mimo to nie chciał złożyć zeznań, ma być zastosowany stopień terrycji realnej. Inkwizyt ma być zaprowadzony z izby sądowej do izby tortur, gdzie będą mu pokazane przyrządy do torturowania, zademonstrowane przez kata, który pouczy go, jak go będzie nimi imał. Kat ma też takie miny stroić, jak gdyby rzeczywiście chciał się targnąć na badanego, ale poniechać tego. Potem panowie egzaminatorzy - w wypadku, gdyby i to jeszcze u inkwizyta nie poskutkowało - zapowiedzą mu, że chcą go dziś jeszcze uchronić przed rzeczywistymi mękami i dać mu czas, by mógł namyślić się nad wyznaniem prawdy i ujść przez to katuszy".
Powyższa instrukcja rady miejskiej w Toruniu dla sędziów śledczych i katów toruńskich w sprawie metod zastraszania podsądnych stanowi już znaczne złagodzenie terrycji, gdyż terrycja werbalna miała odbywać się w izbie przesłuchań sądu, a kat miał być tylko ukazanym badanemu przez drzwi otwarte do izby tortur. Natomiast terrycja realna miała się ograniczyć jedynie do pokazania inkwizytowi narzędzi tortur przez kata - co dawniej wchodziło w zakres terrycji werbalnej. Jednak nie wolno było katu nakładać badanemu dla zastraszenia przyrządów i narzędzi katowskich, co dawniej często u ludzi słabych wywoływało ze strachu atak serca, a u kobiet ciężarnych poronienie. To złagodzenie terrycji wprowadziła rada toruńska pod wpływem nowych idei idących z Zachodu, potępiających tortury. Humanitarne tendencje Oświecenia widoczne są zarówno w memoriale rady miejskej w Toruniu z dnia 27 maja 1742 r. w sprawie złagodzenia terrycji, jak i w "Rozporządzeniu odnośnie do umiarkowanego teraz stosowania tortur jako też zastraszania słownego i rzeczowego" z dnia 12 czerwca 1750 r. Już jednak w 16 lat później zostało użycie tortur ostatecznie zakazane na terenie Rzeczypospolitej ustawą sejmową z 1766 r.
O pobocznych zajęciach kata w dawnym Toruniu Hyclowsko-czyścicielskie funkcje kata i oprawców w Toruniu.

Powinności kata i jego pomocników i pachołków, hycli, butli, oprawców, szargarzy, rakarzy, zwanych przez lud "drzykami", nie ograniczały się wyłącznie do "fołdrowania", czyli torturowania obwinionych w śledztwie i egzekwowania wyroków sądów kryminalnych. Owczesny kat nie miał dużo wolnego czasu, gdyż czerpał dodatkowo dochody i "obrywki" z rakarstwa. Wraz ze swymi oprawcami i hyclami zajmował się łapaniem bezpańskich psów, czyszczeniem ustępów i kloak oraz uprzątaniem padliny. W przeciwieństwie bowiem do kata dzisiejszego był kat w owych czasach kierownikiem hycli, czyli rakarzy miejskich i jemu podlegał ważny odcinek akcji czyszczenia miasta oraz wywóz nie- czystości poza miasto, rzecz nie błaha w dużym mieście, pozbawionym kanalizacji. Kat toruński spełniał więc wówczas pewne funkcje asenizacyjne, wykonywane dziś przez zakład czyszczenia miasta. Rzecz znamienna, że rady miejskie w dawnej Polsce przykładały większą wagę do hyclowsko-czyścicielskich funkcji kata niż do jego właściwych zadań katowskich i "wieszatielskich". Dowodem tego są zachowane w archiwach miast polskich "kapitulacje", czyli umowy o pracę, zawierane między radami miejskimi a katami, których główną treść stanowi 'Omówienie w drobiazgowy sposób problemu funkcji hyclowskich i czyścicielskich, ciążących na kacie i jego pomocnikach, hyclach, oprawcach i szargarzach. Za przykład może tu służyć "kapitulacja", zawarta między radą miejską w Toruniu a katem Janem Jerzym Dietrichem w dniu 18 października 1751 r., która ma następującą osnowę:
"My, burmistrze i rada miasta Torunia, podajemy do publicznej wiadomości, żeśmy przyjęli na naszego mistrza sprawiedliwości i kata mężnego Jana Jerzego Dietricha z tym, że ma nam być wiernym i posłusznym, to, co mu przez nas będzie nakazane, dobrze i należycie wykonywać, przepisanej mu taksy - gwoli uniknięcia ciężkiej kary - nie przekraczać i swoich oprawców i hyclów w dobrej trzymać karności, ażeby przy wykonywaniu swych czynności nie byli dla nikogo uciążliwi.
1.       Wały i ulice publiczne w mieście i na przedmieściach ma on przez swych pachołków oczyszczać z padliny, jak z kotów, psów, koni i bydła rogatego, ilekroć on lub jego pachołkowie zauważą coś takiego lub będzie mu wskazane przez magistrat lub przez kogokolwiek, także ma kazać pilnie usuwać zanieczyszczenia ludzkim kałem między Bramą Starotoruńską a Chełmińską
2.       .. Jeśli jego pachołkowie w «psie dni» będą wyłapywać psy na ulicach, nie mają się ważyć na chwytanie na arkan i łowienie tak dużych jak i małych psów opatrzonych w obroże, lecz mają chwytać jedynie duże psy uliczne; przy czym jednak poważnie zabrania się mu, by nie kazał ubijać schwytanych psów na publicznych ulicach.
3. Jako jego wynagrodzenie ma mu kamlaria - prócz wolnego mieszkania - wypłacać co 14 dni dziesięć złotych .
4. Co się tyczy jego należytości egzekucyjnych, to należy się mu, gdy kogoś straci mieczem - 15 złotych, za wbicie na pal głowy straconego delikwenta - 3 złote, za zagrzebanie ciała w ziemi - 3 złote; kiedy jednak wbije głowę na pal,  ciało wplecie w koło, ma mu być dołożone do tego jeszcze - 6 złotych. Za egzekucję przy pomocy stryczka - 15 złotych. Za osądzenie kołem - 18 złotych. Jeżeli kogoś spali ogniem - 15 złotych. Jeśli jednak sztuka bydła będzie wspólnie z delikwentem spalona, otrzyma jeszcze ponadto - 3 złote. Za wychłostanie przy pręgierzu otrzyma - 3 złote. Za wychłostanie i "wyświecenie" zarazem, jeśli złoczyńcy będzie założony stryczek wokół szyi -4 złote, za zdjęcie ciała kogoś, co się sam powiesi lub w inny sposób będzie mu życie odebrane i za pogrzebanie go, będzie mu dane - 6 złotych.
5. Jeżeli każe usunąć padlinę niżej wymienionych zdechłych zwierząt z domów prywatnych lub z obrębu ścieków ulicznych, ma za to pobierać od nich zapłatę podług następującej taksy, a więc: za zdechłego psa lub kota - 18 groszy, za padłego konia lub sztukę bydła - 3 złote; z obcym atoli powinien próbować ugodzić się jak najlepiej. Na przedmieściach jednak i na Mokrem ma być zaspokojony za usunięcie padłego konia lub bydła i za zagrzebanie go do ziemi - 12 groszami, 2 wiązkami słomy i 1 wiązką siana. W przypadku, gdyby gospodarz nie chciał postarać się o dół w tym celu, ma kat kazać sobie zapłacić za dół wybrany przez jego ludzi - 15 groszy. W razie grasującego pomoru bydła - za każdą padłą sztukę bydła, którą jest obowiązany zagrzebać przynajmniej na 3 łokcie głęboko do ziemi - ma zadowolić się zdartą skórą, a jeżeli każe przez swoich ludzi wybrać dół, ma wziąć za to - 15 groszy.
6. Za oczyszczenie ustępów ma mu być płacone przez ludzi prywatnych za wywiezienie każdej fury liczącej po 6 beczek - 3 złote. Natomiast powinien on kazać sporządzić pozostałe beczki podług beczki danej mu na wzór, która jest równa beczce od piwa i sam ma być obecnym przy ich napełnianiu. Gdyby jednak miał poważyć się na to, żeby kazać wywozić nieczystości w innych beczkach, a nie w beczkach sporządzonych podług danego mu modelu i nie kazał ich w zupełności napełniać, ani ustępów do czysta wywozić lub też w nich - jako też w beczkach - ośmielił się robić fałszywe dna, w takim wypadku ma utracić całonocny zarobek i ponieść surową karę. Przy wywożeniu jednak nieczystości - na rozkaz stojącego u bramy przysiężnego kontrolera - ma być otworzona ta beczka, na którą on wskaże, aby skontrolować, czy jest w zupełności napełniona. Od tego, który każe nieczystości wywozić, przyznaje się mu, co następuje, a więc: za siedmiu ludzi, których do tego potrzebuje, dla każdego na noc 13 groszy i 3 półgarnce piwa i również dla wszystkich 2 półgarnce gorzałki, jeden wieczorem a drugi z rana, dalej półtora funta świec albo 15 groszy i furę drzewa lub zamiast niej 1 złotego. Za odbijanie i zabijanie ustępów naj starszemu pachołkowi wszystkiego 2 złote, jemu samemu zadatku 3 złote, a także na noc 1 półgarniec wina francuskiego lub 24 grosze. Dla przysiężnych kontrolerów u bramy 2 złote i napiwku 18 groszy, dla dozorcy więzienia i ceklarzy 3 złote 18 groszy. Gdyby jednak ktoś spośród tutejszych obywateli i mieszkańców chciał się w ogólności z nim ugodzić, to pozostawia się mu wolność w tym względzie.
7. Co się tyczy publicznych budynków miejskich, to ma być dane za każdą furę z 6 beczek dwa złote i l półgarniec wina francuskiego na każdą noc albo 24 grosze, ale żaden zadatek; ponadto mają być dane: przysiężnym przy bramie na każdą noc 1 złoty 12 groszy, dozorcy więzienia i ceklarzom razem złotych dwa. !tern 7 ludziom, co przy tej robocie będą, każdemu na noc 13 groszy, a także 3 półgarnce piwa, tudzież na wszystkich 2 półgarnce gorzałki, półtora funta świec albo 15 groszy, fura drzewa albo 1 złoty, item słoma albo 1 złoty za nią; najstarszemu pachołkowi , za odbijanie i zabijanie ustępów złotych dwa; ilekroć on będzie czyścił kordegardę na Starym Mieście, ma dostać w ogóle sto złotych, w co są wliczone wszystkie koszty, drzewo, słoma, światło, wino, piwo, gorzałka, strawne dla 7 ludzi, przysiężni przy bramach, dozorca więzienia i ceklarze, a za czyszczenie więzień i aresztu będzie mu wręczone rocznie 12 złotych.
8. Gdzie nie ma żadnych ustępów, ma mu być dawane przez prywatnych ludzi od beczki 1 złoty, od pół beczki 15 groszy, od ćwierć beczki 7 i pół groszy. Oprócz tego nie mają prawa ani on, ani jego pachołkowie żądać od kogokolwiek pod jakimkolwiek pozorem czegoś więcej, lecz są winni trzymać się wyżej wymienionej taksy, a on także zobowiązany jest nie wydalać się z miasta bez uprzedniej wiedzy magistratu, lecz w takim wypadku każdego czasu tam się meldować. Poza tym chcemy go w słusznych sprawach bronić i ochraniać. Nadaliśmy temu aktowi moc dokumentu przyłożeniem pieczęci naszej rady miejskiej.
 Dane w Toruniu dnia 18 miesiąca października 1751 r. Gotfryd Giller
sekretarz" .
W księgach rachuby miejskiej, tzw. "directoriach", mamy stale notowane wydatki miejskie, związane z opłacaniem kata z racji wykonywania przez niego funkcji hyclowsko-czyścicielskich. I tak 18 marca 1741 r. wypłaciła kamlaria toruńska katu 8 złotych za uprzątnięcie z ulic 28 zdechłych kotów i 12 zdechłych psów, a 8 lipca tegoż roku 1 złotego i 12 groszy za usunięcie z ulic 7 zdechłych psów i kotów. Dnia 28 kwietnia 1742 r. zainkasował znowu kat 4 złote z kamlarii miejskiej za wyczyszczenie ustępu w ratuszu, a 12 maja tegoż roku 6 złotych za wyczyszczenie w ratuszu tzw. "trąby", czyli przewodu kanałowego, kloacznego, z góry na dół. Za wywiezienie siedmiu fur nieczystości z terenu między Bramą Zeglarską a Białą Bramą otrzymał kat z kamlarii 7 lipca 1742 r. - stosownie do "kapitulacji" - sumę 8 złotych 12 groszy, licząc po 1 złotym i 6 groszy od fury 83. Również ściśle według taksy ustalonej w "kapitulacji" wypłaciła mu kamlaria w dniu 2 lipca 1743 r. 100 złotych za wyczyszczenie prewetu w kordegardzie milicji miejskiej przy ulicy Zeglarskiej. Były to, oczywiście, dochody niestałe, a przy tym w zubożałym Toruniu ludzie woleli sami czyścić ustępy lub robić to z po- mocą starych bab, które niewiele za tę usługę żądały. Tak samo nie zgłaszali padłych koni i bydła, lecz sami je potajemnie grzebali.
Na to postępowanie toruńczyków uskarżał się kat Jan Jerzy Dietrich w suplice przedłożonej radzie miejskiej w Toruniu, uważając, że przez to ponoszą uszczerbek jego dochody, wyznaczone mu w "kapitulacji". Dlatego prosił radę miejską jak najpokorniej, aby zachowała go przy "kapitulacji" i wolnościach, jakimi cieszyli się jego poprzednicy. Jeśli kat Dietrich liczył na to, że jego pokorna suplika zostanie przychylnie rozpatrzona i załatwiona przez radę toruńską, to grubo się pomylił. Magistrat toruński nie tylko z miejsca odrzucił suplikę kata, ale spowodował podjęcie przez radę miejską w dniu 5 czerwca 1754 r. uchwały, by nakazać kancelarii przesłuchanie kata, dlaczego nie czyni on zadość swym obowiązkom i powinnościom, nie wywozi padliny, która tu i ówdzie leży, ani też nie oczyszcza z kału i nieczystości terenu za murami miejskimi, a za uprzątnięcie zdechłego psa żąda 2 tynfy, gdy "kapitulacja" przepisuje, że wolno mu za to żądać tylko 18 groszy. Rada miejska dała mu do wyboru: albo lepiej na przyszłość wywiązywać się ze swych obowiązków, albo po- dziękować za służbę. Przykazała mu też surowo, by upomniał swych hyclów i oprawców, aby nie płatali szelmowskich figlów i nie kładli ludziom przed drzwiami zdechłych psów. Hycle bowiem znalezione zdechłe psy kładli przed drzwi bogatym mieszczanom, domagając się od nich zapłaty za ich usunięcie. Zdaje się, że za uprzątnięcie takiego właśnie zdechłego psa, położonego przez hyclów przed drzwiami domu wdowy po zmarłym rajcy katolickim Riessie, zapłaciła kamlaria toruńska katu Dietricho- wi w dniu 19 lipca 1755 r. 18 groszy. Między katem toruńskim a rzeźnikami istniały zawsze napięte stosunki w związku ze sprawą obdzierania ze skór, oprawiania i grzebania padłego bydła. Dnia 21 października 1754 r. oskarżyła starszyzna cechu rzeźnickiego w Toruniu kata Dietricha, że użył uszczypliwych i obraźliwych słów pod adresem rzeźników. Miał się on wyrazić do czeladnika rzeźnickiego Jana Zygmunta Tauchiusa, który kupował skopy, że lepiej jest, iż "skopy" kupują żywe skopy, gdyż rzeźnicy tak się drożą z wołowiną, że on nie każe już wywieźć padliny żadnego wołu, który padnie rzeźnikom, lecz że czeladnicy rzeźniccy sami to muszą zrobić . Rada miejska w Toruniu uchwaliła przesłuchać obie strony. W dniu 25 października 1754 r. poleciła rzeźnikom dostarczyć więcej dowodów winy kata. Widocznie to nie nastąpiło, gdyż rada toruńska wydała 4 listopada 1754 r. wyrok, skazujący de- nuncjanta, czeladnika rzeźnickiego Jana Zygmunta Tauchiusa, na odsiedzenie 24 godzin w wieży, ponieważ cech rzeźnicki nie udowodnił, że kat obraził rzeźników toruńskich. Zarazem jednak upomniała rada miejska kata,' by na przyszłość unikał dwuznaczników. Oburzeni tym wyrokiem rzeźnicy sami odtąd grzebali padłe bydło, nie przyzywając do tego kata i jego oprawców. Dnia 30 grudnia 1754 r. pożalił się o to kat Dietrich przed radą toruńską, oskarżając rzeźników, że tak źle zagrzebują padłe bydło, iż psy wygrzebują padlinę i pożerają ją . W wypadku, gdy kat nie chciał się trzymać taksy ustalonej w "kapitulacji" i żądał wyższej zapłaty za swe funkcje hyclowsko-czyścicielskie, sprawa opierała się o radę miejską w Toruniu jako najwyższą instancję. Dnia 12 stycznia 1766 r. rozpatrywała rada toruńska skargę, którą wniósł mieszczanin toruński Jaster na kata, oskarżając go o nie dotrzymanie umowy. Jaster zawarł z katem umowę zobowiązującą go do wyczyszczenia ustępu w jego kamienicy za wynagrodzeniem w kwocie 150 złotych. Po przepracowaniu dwóch nocy kazał kat przerwać swym oprawcom pracę przy czyszczeniu ustępu, żądając od Jastera 150 złotych za zrobioną pracę, choć nie ukończył roboty i jeszcze dużo nieczystości miał do wywiezienia. Ponieważ kat nie chciał bez dopłaty dokończyć zaczętej roboty, uważając, że 150 złotych należy się mu za dwie przepracowane noce, zwrócił się mieszczanin Jaster do rady miejskiej z prośbą o interwencję. Rada miejska powzięła decyzję, że kat musi zadosyćuczynić umowie bez żadnych dalszych sprzeciwów i oczyścić ustęp do reszty, 'Z tym że - jeśli czuje się pokrzywdzony - może zwrócić się - po ukończeniu pracy u Jastera - do rady miejskiej z odpowiednio uzasadnionym wnioskiem, Na ogół jednak rada miejska w Toruniu niechętnie pozwalała katom na pobieranie dopłat,trzymając się ściśle taksy ustalonej w "kapitulacji". Kiedy w 1754 r. kat Dietrich w swoich dwóch rachunkach podał wyższe należności niż przewidziane w jego "kapitulacji", kamlaria na rozkaz rady miejskiej zażądała od niego zwrotu nieprawnie pobranych 11 złotych i 12 groszy, i ściągnęła tę kwotę od niego. Nie należy jednak sądzić, by katu toruńskiemu podlegała cała akcja czyszczenia miasta. Pod tym względem panowało w Toruniu ciekawe zróżnicowanie i osobliwy podział pracy. Kat w Toruniu czyścił przez swych pachołków, oprawców i hycli, ustępy i wywoził poza miasto nieczystości i odchody, zgręzy ludzkie oraz gnojówkę z dołów kloacznych. Nie wolno mu było natomiast wywozić gnoju i śmieci, gdyż funkcję tę spełniał inny funkcjonariusz miejski - tak zwany "AufschHiger", czyli właściwy czyściciel miejski. Do obowiązków "AufschUigera" należało utrzy-
mywanie w czystości Rynku Staromiejskiego i Rynku Nowomiejskiego oraz ulic w mieście i wywożenie gnoju i śmieci z placów, ulic i rynków. W latach 1751-1753 i następnych, kiedy katem toruńskim był "mężny" Jan Jerzy Dietrich, pełnił funkcję "aufszlegera", czyli czyściciela miejskiego w Toruniu, niejaki Konrad Marcus, który jednak niezupełnie dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków. Toteż spotykały go często napomnienia ze strony, rady miejskiej w Toruniu, której bardzo zależało na utrzymaniu czystości i porządku w obrębie miasta i na przedmieściach. Urząd kwaterny i magistrat toruński wydawały częste "proklamy" do ludności Torunia, regulujące sprawę wywozu gnojów i śmieci z miasta. Niektóre z tych proklamacji są zredagowane także w języku polskim, co dowodzi, jak duży odsetek ludności Torunia stanowili wówczas Polacy. "Proclama" z 29 marca 1751 r. tak regulowała sprawę czyszczenia miasta : "Posłuchajcie mieszczanie i obywatele miasta tego, szlachetny magistrat, zwierzchność wasza, surowo wam nakazuje: Ponieważ miasto w ulicach, za murami, szpichlerzami i wjazdami, gnojami i śmieciami napełnione jest, aby każdy przed domem swoim, szpichlerzem, wyjazdem, gnoje, śmieci z Starego Miasta na piaski za Swiętym Jerzym za ogrodem szlachetnego Jego Md pana burmistrza Borkowskiego, kiedy droga jest dobra, przy zły zaś drodze, na ten tej Bramie przyległy wał wysoko w górę, a z blisko ku Wiśle leżących ulicach przed Zeglarską Bramę przy Farbiarni, po których miejscach znaki będą wystawione. Z Nowego Miasta pod ogród pana Wojki za Święto-Jakubską Bramę na prawą rękę, gdzie także znaki wystawione będą, jak najprędzej wywieść i na po tym na Rynek i w Bramę żadnych gnojów, ani śmieci nie wyrzucać się odważył, owszem za tyłami w skrzyniach zachować, a wcześnie wywozić dał pod surowym, i nieomylnym szlachetnego Urzędu Kwaternego karaniem. Dane w Toruniu die 29_ na Martii Anno 1751".
Radzie miejskiej w Toruniu wielce zależało na utrzymaniu czystości w mieście także z uwagi na częste w tym czasie wizyty oficjalnych osobistości polskich w Toruniu. Kiedy w listopadzie 1751 r. spodziewano się w Toruniu wizyty kanclerza wielkiego koronnego Jana Małachowskiego, rada miejska w Toruniu na posiedzeniu w dniu 17 listopada 1751 r. powzięła uchwałę, by "przykazać Marcusowi, ażeby utrzymywał rynek w czystości", szczególnie w czasie przyjazdu i pobytu w mieście kanclerza, który miał zamieszkać w gospodzie "Pod Białym Orłem" przy Rynku Starom Miejskim  . Rada toruńska wydawała specjalne "ordynacje gnojowe" (Mistordnungen), regulujące sprawę czyszczenia miasta i wywozu gnoju i śmieci. Jednak nie zawsze się do nich stosowano. W czasie sesji rady miejskiej w Toruniu w dniu 24 listopada 1752 r. poinformował wiceprezydent Wojciech Borkowski ojców miasta, że w Toruniu jest wielu mieszkańców, którzy nie chcą nakazać wywiezienia gnojów i śmieci sprzed swych drzwi, pomimo że często otrzymują z tego powodu upomnienia od urzędu kwaternego. Obecna liczba wózków do śmieci i taczek jest niewystarczająca do wywiezienia nagromadzonych w dużej ilości i od dawna nie usuwanych gnojów i śmieci, a przy tym wielu mieszkańców miasta nie chce nawet płacić "taczkowego" (Karrengeld), lecz pozbywa się nieczystości w niedopuszczalny sposób, wybijając dziury w murze domu i skierowując przez nie nieczystości z kloak na ulice. Wobec tego uważał wiceprezydent Borkowski za wskazane, by rada miejska w Toruniu uchwaliła znowu zrewidowaną przed kilku laty "ordynację gnojową" i dopilnowała jej wykonania. Ponieważ "aufszleger" Konrad Marcus nie czynił zadość swej powinności wywożenia gnojów i śmieci, referent Borkowski prosił radę toruńską, by w jakiś sposób starała się zaradzić tym zażaleniom ze strony urzędu kwaternego. W odpowiedzi na to rada miejska powzięła uchwałę, że "ordynacja gnojowa" ma być w jak najkrótszym czasie wznowiona. Poleciła też upomnieć "aufszlegera" Marcusa, by nie zaniedbywał swej powinności wywożenia gnoj6w i śmieci pod sankcją utraty przez niego jego zarobku. Równocześnie nakazała urzędowi kwaternemu, by zarządził kontrolę kloak i ukarał przykładnie tych obywateli, którzy wylewają lub wypuszczają nieczystości na ulice ,a tym, że kary te były nieraz bardzo przykre i bolesne, poucza nas zapiska w kronice ławnika sądowego Dawida Alfonsa Brauera. Pod datą 16 listopada 1739 r. zapisał on, co następuje: "Dwie dziewki z domów, które nie mają sekretnych ubikacji i ustępów, wyrzucały kał ludzki przed drzwi i na kupy gnoju innych ludzi, którzy poskarżyli się o to przed magistratem; ten zadeklarował, że dziewki mają być pochwycone przez ceklarzy i zaprzęgnięte do wózka z gnojem. Musiały one wyrzucony kał same na ten wózek ładować i przed bramą miejską wyrzucać, a kiedy już wszystko wyczyściły, dostała jedna z nich od ceklarza na miejscu, gdzie nieczystości wyrzucała, 10 razów, zaś druga 15 razów kańczugiem na plecy jako nagrodę".
Dziś oburzać nas musi stosowanie chłosty wobec kobiet. Wiadomo bowiem, że w tych okrutnych czasach kobiety, często chłostano publicznie pod pręgierzem, nie biorąc względu na ich płeć. Za wychłostanie kobiety pod pręgierzem dostawał kat z kamlarii toruńskiej 3 albo 4 złote. Plotkarki i potwarczynie policzkowali kaci pod pręgierzem ręką lub grzmocili je po twarzy skrwawionymi płuckami. W roku 1616 pewna kobieta, która obwiniła złośliwie niewinnych ludzi o niemoralne życie, została w ten sposób ukarana, że musiała stać przez dłuższy czas pod pręgierzem, a oprawca policzkował ją, tłukąc ją po twarzy skrwawionymi płuckami. Następnie wychłostano ją "rabantem", czyli powrozem grubości dużego palca u ręki, którym bito delikwentkę "in posteriora", czyli w pośladki. Po tej egzekucji wygnano ją po wieczne czasy z miasta. Czasem po takiej egzekucji osadzano wychłostane kobiety "salva moderatione" na kilka dni w Krzywej Wieży, która służyła w tym czasie w Toruniu za więzienie dla kobiet . By móc zrozumieć istotne motywy tych wszystkich okrucieństw ówczesnej Temidy, trzeba się wczuć w surowego i bez kompromisowego ducha i w sposób myślenia tamtych czasów, kiedy ludzie nie mieli jeszcze zrozumienia dla głoszonej przez humanitaryzm Oświecenia idei ludzkości i miłości bliźniego. W owych czasach kierowano się jedynie martwą literą prawa i w dążeniu do bezkompromisowego zwycięstwa sprawiedliwości sądzono i karano nawet bezrozumne zwierzęta. Tym bardziej więc ludzie nie mogli liczyć na pobłażanie. Takie to już były czasy!